Albo bądź niczym i spierdalaj.
Zawsze chciałam pisać o rzeczach poważnych, być kimś wartym
naśladowania. Osobą, którą twoje przyszłe dziecko (obecne dziecko też) miałoby za swój wzór. Jednak, im bardziej się
starałam, tym bardziej wszystko działało na odwrót, a każda rzecz, która wychodziła
spod mojej ręki była trywialna oraz wartościowa tak bardzo jak kanapka z maka.
Nie mówię, że nic nigdy nie udało mi się ciekawego napisać. O, nie. Felietony o
tym, że świat zmierza ku autodestrukcji są chyba moim najlepszym a zarazem
najbardziej potępianym przez innych tworem. Kto chciałby przecież czytać o czarno-białym
świecie przedstawianym w krzywym zwierciadle. Nikt.
Felietonów już, na całe moje kurewskie szczęście w
nieszczęściu, nie piszę. Świat obchodzi się bez tego dobrze, ja też mam się
nieźle. To jednak mniej nerwów, naprawdę, kiedy już nie trzeba się ujadać z
bandą osób, które nie potrafią przyjąć krytyki a tłumaczenia, że tak przecież
jest, to czysta prawda, nie docierają do tej pustej łepetyny wypranej
telewizyjnym oraz internetowym gównem.
Czyli tak, według opinii innych felietony były chyba
najbardziej bezwartościowe, bo przedstawiały katastroficzne wizje ludzkiego
istnienia.
Dobrze by było, gdyby się spełniły.